Słowo wstępu i mała prośba

Mam nadzieję, że moje posty będą znośne i w miarę ciekawe. Nie mniej jednak zdaję sobie sprawę, że nie jestem nieomylny i wielu z was może mieć inne zdanie na różne tematy. To co piszę to moje osobiste przemyślenia, więc proszę o kulturalną dyskusję na temat w komentarzach. Każdy może dodać coś od siebie. Wymiana poglądów i argumenty to podstawa do tworzenia wysokiej jakości intelektualnej.

sobota, 6 grudnia 2008

Nadgorliwość gorsza od faszyzmu

Nadgorliwość gorsza od faszyzmu. We wszystkim. Ostatnio w Trójce usłyszałem, że ekolodzy w czasie protestów krzyczeli, że CO2 jest złe dla środowiska. Co jak co, ale to jest ostre przegięcie. Jest bardzo dużo różnica między między nadmiarem CO2 a obecnością CO2 w ogóle. Cały problem nie polega na tym, że CO2 to zło, ale to, że zmiana ilości CO2 powoduje zmianę klimatu. Z kolei zmiana klimatu to dla nas problem. Problemem jest nie tyle to, że będzie za gorąco albo za zmino, ale że zmiany będą na tyle szybkie, że ani my ani środowisko nie zdążymy się przystosować, a w naturze wiadomo, kto się nie przystosuje to ginie. Jednak sama obecność CO2 sama w sobie nie jest problemem. Musimy dbać jedynie o to, żeby pochłaniać tyle CO2 ile emitujemy.

CO2 nie jest jednak tym co mi chodzi po głowie. To co mnie zastanawia, to skłonność ludzi do przyjmowania poglądów skrajnych. To jest bardzo niebezpieczne i powszechne zjawisko. W polityce i w ekonomii ludzie zazwyczaj albo przeginają za bardzo w lewo albo za bardzo w prawo. To tak jakby jedni mówili, że jadąc samochodem trzeba trzymać kierownicę skręconą cały czas w prawo, a drudzy, że cały czas w lewo. Oczywiste jest, że nie można trzymać kierownicy w jednej pozycji i trzeba dostosowoywać się do rzeczywistości, skręcać w lweo albo w prawo trzeba zależnie od potrzeb a nie zależnie od ideologii. Tak samo jest ze wszystkim. W gospodarce nie powinno być przegięć za bardzo w kierunku neo-liberalnym ani w kierunku socjalistyczno-komunistycznym. Z emisjami CO2 tez nie mozna przeginac, trzeba oganiczac emisje, ale trzeba pamiętać, że emisja CO2 z pewnych źródeł jest neutralna dla środowiska i należy ja zostawić w spokoju. To samo z imigracją i tolerancją. Nie można byc ani faszystą i patrzeć na każdego wilkiem, ale nie mozna też pozwolić, żeby ktokolwiek mógł do nas przyjechać i nie szanować miejscowej kltury, prawa i obyczajów.

Niby to wszystko jest takie oczywiste i takie proste. Niby wszyscy zdają zobie z tego sprawę. No i co z tego? Kiedy przychodzi co do czego, to ludzie kochają radykalizować. Zaiste, pokręcona jest ludzka psychika. Jednostki zazwyczaj zachowują się bardzo racjonalnie, jednak ludzie w grupie tracą rozum i idą w stronę radykalizmu. Dziwne to i trochę straszne.

sobota, 15 listopada 2008

Subtelne różnice

Całkiem niedawno, 23 października, w czasie kiedy Donald Tusk pojechał do Chin, pojechał również do Chin duński premier Anders Fogh Rasmussen. Zarówno Donald Tusk jak in Anders Rasmussen mówili o współpracy gospodarczej, emisji CO2, wymianie handlowej i innych standardowych pierdołach. Zarówno Donald Tusk jak i Anders Rasumssen wzięli ze sobą grupę biznesmenów. 

To co różni wizyty tych polityków to detale. Nie chodzi mi jednak sławne dżinsy Tuska. Było to pewne faux pas, ale nie jest to coś o merytorycznym znaczeniu. Donald Tusk mówił jakieś ogólniki o współpracy gospodarczej i współpracy w obszarze technologii czystego węgla. Polskie media nie podały żadnych konkretów. Być może jest to kwestia nastawienia polskich mediów, które najbardziej intersują konflikem na linii Kaczyński-Tusk. W każdym bądź razie Anders Rasmussen powiedział w Chinach, że jeśli Chińczycy będą używać duńskich technologii, będą używać produktów Danfossa, pomp Grundfossa, wiatraków Vestas to znacznie może obniżyć się ich zużycie enegii i emisja CO2. To się nazywa dobra promocja rodzimego przemysłu. Tusk, powinieneś brać przykład. Wymuszanie redukcji emisji CO2 nie jest zagrożeniem, a jest szansą na rozwój nowych technologii i nowe inwestycje. My jeszcze możemy na ten wózek się załapać jeśli zaczniemy inwestować w rozwóij technologii i trasnfer technologii z jednostek akdemickich do firm.

niedziela, 2 listopada 2008

Żelazna kurtyna niewiedzy

Żyjąc od paru lat w Danii miałem okazję zauważyć kulturowe skutki istnienia żelaznej kurtyny. Czterdzieści pięć lat kulturowego odcięcia krajów europy środkowo wschodniej zrobiło swoje. Mieszkańcy Europy Zachodniej o Polsce w większości nie wiedzą tak naprawdę nic, poza tym, że u nas był komunizm, Wałęsa i że wielu nas przyjeżdża do pracy. Znajomość naszej kultury i historii jest bardzo niewielka. Polska muzyka, polskie kino i literatura niemalże nie istnieją w starej Unii. Oczywiście, ludzie zainteresowani wiedzą o Wajdzie, Kieślowskim, Stanisławie Lemie ale są to niemalże koneserzy kultury. Nawet polska kuchnia jest wielką niewiadomą dla ludzi na zachodzie.

Na pierwszy rzut oka wydaje się to logiczne, że po tylu latach izolacji poziom znajomości Polski i problemów Polski jest na zachodzie znikomy. Wydaje mi się jednak, że większości z nas unika uwadze, że komunizm w Polsce skończył się prawie 20 lat temu.

Polska jest w takiej sytuacji, że jeśli sami się nie wypromujemy, to nikt i nic nam nie pomoże. Hiszpania ma ciepły klimat i jeżdżą tam masy turystów. Turyści jeżdżący do Hiszpanii na wczasy siłą rzeczy zaznajamiają się przynajmniej w niewielkim stopniu z krajem. Później Hiszpanom łatwiej jest się przebić ze swoją kulturą (np. Almodóvar) czy swoimi produktami (np. serrano czy chorizo) w Niemczech, Danii czy Anglii. Łatwiej jest im też zdobyć sympatię polityczną, czego Polsce nie zapewnią awantury pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem.

My nie mamy słońca i plaż, więc turyści nie ściągają do nas w tak masowych ilościach jak do Hiszpanii. Nie ma tylu turystów którzy mieli by okazję spróbować polskiego jedzenia w Polsce, co ułatwiło by sprzedaż polskich produktów za granicą. To samo dotyczy muzyki. Jeśli ktoś będąc w Polsce usłyszy coś fajnego, to być może kupi polską płytę kiedy wróci do domu. Jednak, słońce i klimat nam nie sprzyjają w rozwijaniu turystki i ta droga w naszym przypadku ma ograniczoną przepsutowość. Mamy tutaj trudną sytuację  i nie widzę prostego rozwiązania. Może to jednak dobrze, że mamy Tuska i Kaczyńskiego? Tak w imię zasady, że nie ważne jak o nas mówią, ale ważne żeby mówili?





niedziela, 21 września 2008

Kiedy będę mógł w Danii kupić Tymbarka?

Kiedy będę mógł w Danii kupić Tymbarka? Mogę w Polsce kupić mleko z duńskiej Arli (nienawidzę Arli za monopol na duńskim rynku mleka). Można kupić w Polsce duńskie masło, duńskie mleko, duńskie czekoladki z Anthon Berga, a czemu do diabła nie można w Danii kupić niczego pod polską marką?
Mamy w Polsce pełne wydziały studentów marketingu i zarządzania. No i ja się pytam, jak oni zarządzają? Gdzie do diabła jest polski eksport? Czy to taka wielka filozofia, żeby sprzedać swoje produkty za granicą? Duńczycy mogą wepchnąć się ze swoimi produktami na każdy rynek, a nasi geniusze marketingu nic.
Taki na przykład Tymabrk mógłby zacząć sprzedawać swoje soki, które bardzo mi smakują i brakuje mi tutaj egzotycznych kombinacji takich jakiś np. kaktus czy limonka z miętą. Soki Tymabrka smakują naprawdę nieźle i mogły by konkurować na tutejszym rynku. Tak samo z innymi produktami spożywczymi, które bez obawy można by sprzedawać pod polskimi markami.
Czesi też są narodem środokowo-wschodniej europy a mimio to sprzedają tutaj swoje piwa i swoje samochody. Hiszpanie, którzy podobnie jak Polacy nie są championami high-techu sprzedają tutaj swoje szynki i kiełbasy. A co robią nasi polscy geniusze marketingu? Wszyscy inni mogą sprzedawać w Danii swoje produkty pod swoimi markami tylko nie Polacy. Polacy robią rowery dla duńskich firm. Robią brundą robotę za marne grosze a duńczycy potem sprzedają te rowery pod swoimi markami z niezłym zarobkiem.
Mam wrażenie, że w Polsce panuje tępe zapatrzenie w ideał produkcji jak najtańszego produktu i utrzymania jak najniżyszcych kosztów pracy. To trochę ograniczone myślenie. Nie lepiej założyć firmę taką jak np. Dolce&Gabbana i kosić kasę za design i nazwę firmy? Czym róznią się rzeczy z D&G od rzeczy z popularnych sieciówek takich jak H&M? Nie są zrobione przecież z innej bawełny ani uszyte złotymi nićmi. Też są szyte w Chinach, Indiach czy jakimś Bangladeszu. Więc co powoduje, że rzeczy z D&G są kilka razy droższe niż rzeczy z takiego samego matieału w H&M? Marketing, design i marka. Polscy menagerowie chyba jednak do tego nie dorośli. Albo nikt im tego nie powiedział.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Ekonomia - nauka, czy reiligia?

Ekonomia - to nauka, czy reiligia? Do posatwienia takiego pytania skłoniły mnie rozwmoy z ludźmi pochodzącymi z różnych krajów, obserwacje wypowiedzi róznych polityków, wreszcie opinie moich nauczycieli przedmiotów ekonomicznych w Polsce i w Danii.

Porównując wypowiedzi mieszkańców różnych krajów można odnieść wrażenie, że w każdym z nich panuje inna obowiązująca ekonomia. W Polsce mamy dogmat niewidzialnej ręki rynku i liberalizmu. Polscy ekonomiści zdają się wyznawać liberalizm w wydaniu anglosaskim.

Z drugiej strony mamy niemiecką szkołę ekonomiczną. Niemcy nazywają swój system "social market", niektórzy mówią o ordoliberalizmie. Bardziej lewicowo nastawieni niemieccy ekonomiści mówią, że wolny rynek nie działa, gdyż w pewnym momencie prowadzi do monopolu, który jest zaprzeczeniem tego czego oczekujemy od wolnego rynku - działania prawa podaży i popytu, które monopol zakłóca.

Ordoliberalizm jest łagodniejszy w odniesieniu do wolnego rynku, ponieważ uznaje istnienie wolnego rynku, ustalając rolę państwa jako stróża konkurencji.

Do tego obrazu należy dołożyć bardzo silną wiarę Niemców w potrzebę ochrony pracy i regulację rynku pracy. Można powiedzieć, że Niemcy przerzucają zobowiązania socjalne państwa na firmy. Z drugiej strony, Niemcy bardzo pomagają swoim firmo. Nie dzieje się to przez pomoc publiczną, ale przez złożony system podatkowy. Efekt tego jest taki, że Siemens niemalże nie płaci podatków. Można tu zauważyć dość wyraźną hipokryzję Niemców - kiedy oni zwalniają swoje firmy z podatków to jest OK, kiedy Polska pomaga swoim stoczniom to jest źle.

Jeszcze inny jest system skandynawski. Kraje skandynawskie są nastawione bardziej pozytywnie nastawione do USA niż Niemcy. Widać odbicie tego w skandynawskim myśleniu o gospodarce - flexicurity. W skrócie oznacza to jak najmniej regulacji, jak najwięcej wolnego rynku, jak najelastyczniejsze prawo pracy. W systemie skandynawskim firmy odpowiedzialne są za wypracowywanie zysku, zaś wszystkie obowiązki socjalne są w całości w kompetencjach państwa.

Prawdopodobnie jest to jedna z przyczyn dla których gospodarki skandynawskie rok w rok są na szcycie listy najbardziej konkuencyjnych gospodarek świata. Poza tym, w krajach skandynwaskich przpeisy podatkowe są uproszczone w stosunku do niemieckich czy polskich. Zdecydowanie mniejszy jest też poziom biurokracji, który Niemcy mają chyba najwyższy w Europie.

To co rzuca się w oczy, jest to, że każdy ekonomista zawzięcie broni wyznawanej przez niego wizji gospodarki. Każdy uważa, że ma rację a wszyscy inni są głupi. Jest to bardzo podobne do religii, w której mamy do czynienia z prawdami objawionymi, których nie wolno podważać. Tak uważają polscy ekonomiści, tak uważają ekonomiści amerykańscy, tak uważają ekonomiści niemieccy. Każdy ma swoją rację. Jednak, czy możemy pozwolić sobie na taki dogmatyzm? Czy nie odbije się nam to czkawką, kiedy nie będziemy dostosowywać się od sytuacji na świecie?

sobota, 19 lipca 2008

KRUS - czy rzeczywiście dopłacamy do rolników?

Ten post nie jest od Danii. Poruszyła mnie jednak sprawa dyskusji nad KRUS-em.

Czy naprawdę KRUS to system pompowania pieniędzy w rolnictwo? Nie. To nieprawda. KRUS jest patologią nie dlatego, że dopłacamy do rolników. KRUS jest patologią dlatego, że uciekali do niego "zaradni" przedsiębiorcy-cwaniaczki. Kupował sobie taki cwaniaczek hektar przeliczeniowy i nagle stawał się rolnikiem. Pomimo, że był przedsiębiorcą płacił KRUS. Teraz się to nieco zmieniło, bo pojawiły się nowe wymagania. Jednak wciąż wielu przedsiębiorców działa w szarej strefie płacąc KRUS po to aby mieć ubezpieczenie zdrowotne. Tak więc KRUS to nie jest dopłacanie do rolników, a do cwaniaczków-przedsiębiorców.

Sposobem, który być może mógłby być jakimś rozwiązaniem jest naliczanie składki KRUS od hektara przeliczeniowego i wielkości produkcji zwierzęcej. To rozwiązuje problem rolników-latyfundystów płacących groszowe składki KRUS, jednak nie rozwiązuje problemu przedsiębiorców działających w szarej strefie, udających rolników.

Moja wizja więziennictwa

Dziś przedstawię moją iście niezwykłą wizję systemu więziennictwa. Jako poczciwego człowieka denerwuje mnie fakt, że każdy wolny człowiek musi płacić za swoje mieszkanie albo musi je kupić. Osobnik siedzący w więzieniu jest pozbawiony możliwości wydania pieniędzy na mieszkanie. Ma mieszkanie za darmo. Więcej, człowiek pozostający na wolności musi kupować jedzenie, człowiek siedzący w więzieniu dostaje jedzenie za darmo.

Uważam, że więźniowie powinni tak samo jak ludzie wolni płacić za mieszkanie oraz za jedzenie. Oczywistym jest pytanie, skąd mają mieć na to pieniądze? Odpowiedzi jest kilka. Najprostszym rozwiązaniem jest pozwolenie więźniowi na pracę w więzieniu. Poza tym więzień może pracować przy robotach publicznych. Z zarobionych pieniędzy więzień będzie mógł opłacić koszty mieszkania i wyżywienia. Jeśli więzień ma swoje mieszkanie które jest puste, to można je wynająć i z pieniędzy z wynajmu pokryć koszty utrzymania więźnia. Ostatecznie, jeśli więzień nie chce pracować, należy go zadłużyć. Nie spodziewam się jednak, aby zdarzało się to często.

Takie rozwiązanie ma w zasadzie same zalety. Społeczeństwo nie musi żywić przestępców za darmo. Kolejną korzyścią jest to, że więzień jest przez pracę resocjalizowany. Żyje jak normalny człowiek, musi pracować i ponosić wydatki. Po wyjściu z więzienia nie musi się wracać do działalności przestępczej bo jest już przyzwyczajony do pracy. Wreszcie najważniejsza rzecz, więzień który musi na siebie zarobić jest zapracowany, ma więc mniej czasu na grypserę i uczenie się od innych jak być lepszym bandytą.

Mam nadzieję, że kiedyś system penitencjarny będzie tak wyglądał. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli utrzymywać więźniów z naszych podatków.

niedziela, 22 czerwca 2008

Czemu w krajach skandynawskich jest wysoki przyrost naturalny?

Odpowiedź jest prosta. Są warunki do tego, żeby mieć dzieci. Nie jest prawdą, że za wysokim przyrostem populacji stoją tylko imigranci i ich potomkowie. Tych w Dani w 2007 było 8,8 % całego społeczeństwa. Żeby nadrabiać statystyki musieli by mieć po 20 dzieci na rodzinę. Do tego dodajmy jeszcze fakt, że imigranci to nie tylko Turcy i Pakistańczycy, ale również Niemcy i Polacy. Ostatnio właśnie te dwie ostanie narodowości stanowią główną grupę imigrantów.

To prowadzi do prostego wniosku, że to głównie warunki panujące w Danii są głównym czynnikiem powodującym wysoki przyrost naturalny. Czynniki zachęcające do posiadania dzieci to:
  1. Prawdziwe równouprawnienie kobiet i mężczyzn (a może nawet mężczyzn i kobiet) w pracy.
  2. Poczucie bezpieczeństwa socjalnego.
  3. Nastawienie społeczne
Zacznę od ostatniego punktu, ponieważ jest on najważniejszy. Na początku wyobraźmy sobie, że dziewczyna w liceum (tutaj nazywa się to gymnasium :)) zachodzi w ciążę. Co dzieje się w Polsce? Wszyscy odsądzają ją od czci i wiary, wszyscy nagle zaczynają się interesować, jedni, bardzo często rodzice, nakłaniają do nielegalnej aborcji (zakładam, że ciąża nie była wynikiem gwałtu), inni nawołują do obrony życia. W międzyczasie dyrekcja wywala taką uczennicę ze szkoły bo to przecież obraza moralności, jednym słowem pełna dulszczyzna. Efekt jest taki że, dla nastolatki zajście w ciążę jest nieszczęściem. Nie dlatego, że ciąża sama w sobie jest czymś złym, a przez to, że nie mieści się w kategoriach pojmowania ludzi z otoczenia.

W Danii reakcje są inne. Nikt się nie czepia, nie ma moherów które nawołują do rodzenia, nie SLD które namawia do aborcji, rodzice dają zazwyczaj wolną rękę. Aborcja w Danii jest legalna, ale jest ona WOLNYM WYBOREM KOBIETY. Oczywiście do głosu dochodzi jeszcze czasem ojciec. Do tego trzeba jeszcze dodać, że kiedy dziewczyna w szkole średniej zachodzi w ciążę nikt nie odsądza jej od czci i wiary a wszyscy na około starają się jej pomóc. Zazwyczaj dziewczyna może liczyć na pomoc szkoły. Szkoły maja bardzo elastyczne i ludzkie podejście do uczennic w ciąży i starają się pomóc jak tylko mogą, zarówno w czasie ciąży jak i po urodzeniu dziecka.

To samo tyczy się ludzi na studiach. Są nawet specjalne akademiki dla ludzi z dziećmi. Posiadanie dzieci w czasie studiów może nie jest normą, ale na pewno nie jest traktowane jako coś niewłaściwego. Generalnie, posiadanie dzieci przez społeczeństwo duńskie NIGDY nie jest traktowane jako coś niewłaściwego. I właśnie dlatego, pomimo legalności aborcji przyrost naturalny jest duży. Paradoksalnym zjawiskiem jest, że najwięcej aborcji dokonują kobiety religijne muzułmańskie, głównie pod presją mężów. Przypuszczam, że mechanizm tego zjawiska jest taki sam jak nielegalnych aborcji w wielce katolickich rodzinach w Polsce.

Wreszcie, ostatni aspekt podejścia społeczeństwa do posiadania dzieci, czyli rola mężczyzn w wychowywaniu dzieci. W znacznym stopniu duńskie społeczeństwo zrozumiało, że czasy kiedy mężczyźni chodzili na polowania, rąbali drewno na opał, palili w piecu, chodzili do pracy a kobiety siedziały w domu i wychowywały dzieci się skończyły. Rewolucja przemysłowa zmieniła nasz sposób życia, zmieniła role płci w społeczeństwie. Jest cała masa zawodów w których kobiety mogą pracować i pracują. Coraz mniej jest zawodów, które wymagają posiadania góry mięśni. Wobec tego, kobiety pracują i w równym stopniu łożą na utrzymanie rodziny. Jednak wychowywanie dzieci też jest bardzo ciężkim zajęciem. Kiedy kobieta sama zajmuje się dziećmi i pracuje, to niemalże tak jak by pracowała na dwa etaty. Wobec tego, ponieważ mężczyźni nie muszą już biegać na polowania ani rąbać drewna na opał, jedynym sensownym zajęciem jakie pozostało jest zajęcie się wychowaniem dzieci. W przewijaniu dzieci nie ma nic niemęskiego. Nie ma w tym nic co mogło by sprawić, że mężczyzna jest gorszy. Duńskie społeczeństwo doskonale to zrozumiało. Po prostu ojcowie są rodzicami w takim samym stopniu jak matki i mają takie same obowiązki.

Drugi punkt, czyli poczucie bezpieczeństwa został już częściowo poruszony. W społeczeństwie akceptującym ciążę i aborcję jako wybór kobiety łatwo jest się odnaleźć. Do tego dochodzi bardzo elastyczne podejście instytucji, takich jak szkoły, uczelnie wyższe czy miejsce pracy. Bezpieczeństwo socjalne to nie tylko pieniądze. To również rzeczy niematerialne. Tak jak pewność, że zajście w ciążę nie zrujnuje kariery ani nie utrudni studiowania. To są również wymienione akademiki dla studentów z dziećmi. Ludzie mają pewność, że mając dzieci nie będą zmuszeni do mieszkania kątem u rodziców. Bezpieczeństwo socjalne, to nie tylko pieniądze. To cała masa "dobrych uczynków" i podania ręki ze strony społeczeństwa.

Wreszcie, czas na punkt pierwszy, czyli równo uprawnienie w pracy. Co zrobić, żeby kobiety nie urlopy macierzyńskie nie pogarszały sytuacji kobiet na rynku pracy? Podzielić urlop macierzyński pomiędzy kobietę a mężczyznę. Wprawdzie mężczyzna piersią dziecka nie wykarmi, ale przewijać je może. W Danii system urlopów na dzieci jest następujący:
Graviditetsorlov - urlop "ciążowy" dla matki na urodzenie dziecka, do czterech tygodni przed oczekiwanym porodem.
Barselsorlov - 14 tygodni po porodzie dla matki – i w tym samym czasie 2 tygodnie fædreorlov dla ojca.
Forældreorlov – 32 tygdonie urlopu rodzicielskiego do podzielenia pomiędzy matkę i ojca.
W ekefcie, pracodawca nie ma zbyt dużej różnicy pomiędzy przy zatrudnianiu kobiety i mężczyzny, gdyż każde z nich ma prawo do forældreorlov. Na ojcu obowiązki wychowywania dzieci spoczywają w takim samym stopniu jak na matce, jest on równouprawniony w obowiążkach i prawach do dzieci. Tak samo jak kobiety nie są gorszymi pracownikami tak samo ojcowie nie są gorsi w opiece nad dziećmi. Co więcej, dzięki podzieleniu się urlopem rodzicieliskim z ojciem kobieta może szybciej wrócić do pracy, wobec tego nie odbija się to tak bardzo na jej karierze.

Porównując to do Polski, widać, że w Polsce robi się wszystko żeby uniemożliwić podiadanie dzieci. Mam nadzieję, że kiedyś wyrzucimy z parlamentu polityków zajmujących się rozliczeniami, historią i propagandą, a wybierzemy ludzi którzy zajmą się naszymi obywatelskimi sprawami. Jak narazie, to SLD zajmowało się korupcją i walką z kościołem, PiS zajmował się walką z PO, a PO zajmuje się teraz walką z PiS. Nic dla nas z tego nie wynika :(.

niedziela, 15 czerwca 2008

Polityczne aspekty energetyki

Przez bardzo długi czas nie udało mi się znaleźć czasu na zajęcie się moim blogiem. Jednak dziś jest spokojny niedzielny wieczór, nie ma naglących terminów, nikt nie przeszkadza, można pisać. Ostatnią rzeczą potrzebną do napisania posta jest godny temat. Energetyka jest takim tematem, jest nie tylko tematem godnym, ale ostatnio niezwykle gorącym.

To co sprawiło, że tematy związane z energetyką są teraz świeczniku to dyskusja na temat ograniczania emisji CO2 i rosnące ceny paliw. Wszyscy dyskutują o tym jak ceny paliw i ograniczenia emisji wpłyną na ceny energii elektrycznej i transportu. Bardzo mało mówi się jednak na temat politycznych aspektów energetyki. W gazetach nie ma na ten temat niemal żadnych dyskusji, więc chciałbym podyskutować trochę na ten temat.

Kazik Staszewski i problem drogiej ropy

Na początek zacznę od kwestii blisko- i środkowo-wschodnich. Dawno temu, w piosence "Bagdad" z albumu "Spalam się" Kazik Staszewski tak śpiewał o pierwszej wojnie w Iraku:

Ta wojna nie jest dla wolności
To wojna dla korzyści!
Ta wojna nie jest dla wolności
To wojna dla korzyści!
Ta wojna nie jest dla wolności
To wojna dla korzyści!
I ta wojna nie jest Boża!
To wojna o ropę blisko morza
...
Jak widać, Kazik, jak wielu z resztą uważał, że pierwsza wojna w Iraku była o ropę. Ja nie wnikam w to, czy wojna w Iraku była o ropę, czy miała pomóc G.W. Bushowi w reelekcji w wyborach prezydenckich (niewątpliwie pierwsze sukcesy mu pomogły zostać prezydentem po raz drugi). Jednak ten tekst obrazuje jedne niesamowicie istotny problem - większość światowych zasobów ropy jest zgromadzona w miejscach bądź to politycznie niestabilnych, bądź jest kontrolowana przez kartel OPEC. Można dyskutować, czy to ropa jest położona w krajach nieprzewidywalnych, czy to obecność ropy powoduje, że polityka w regionie bogatym w ropę staje się skomplikowana. To temat na odrębną dyskusję.


Jak Europa sponsoruje Rosyjski budżet

Kiedy spojrzymy na listę głównych eksporterów ropy, najbardziej liczący się eksporterzy ropy to kraje OPEC, Rosja i w nieco mniejszym stopniu Norwegia. OPEC ma w swojej garści dwie trzecie światowych zasobów ropy i produkuje 35% ropy obecnej na rynku. W dalszej kolejności są kraje OECD i Rosja.

To, że nasza współczesna gospodarka oparta jest na ropie i paliwach kopalnych powoduje że w dużym stopniu jesteśmy uzależnieni od krajów eksportujących ropę. Uzależnieni politycznie i gospodarczo. Uzależnienie energetyczne to nie tylko ropa. To również uzależnienie od gazu. W polskiej sytuacji, gazu rosyjskiego. Mieliśmy już przykłady używania przez Rosję broni energetycznej wobec Ukrainy.

Co więcej, uzależnienie gospodarki od paliw kopalnych powoduje, że mnóstwo naszych pieniędzy wędruje za granicę, wprost do rosyjskiego budżetu. To pogarsza nasz bilans handlowy. Co więcej, im bardziej będziemy rozwijać gospodarkę opartą na paliwach kopalnych, tym więcej będziemy musieli płacić haraczu do rosyjskiego budżetu. O tym nikt nie mówi.

Polityczne i gospodarcze skutki energetyki odnawialnej

Energetyka odnawialna to w Europie Zachodniej stary temat. W Polsce do niego politycy podchodzą jak pies do jeża. Jak do całej energetyki z resztą.

Energetyka odnawialna ma dwa pozytywne skutki gospodarczo polityczne. Po pierwsze, pieniądze wydane na energetykę odnawialną zostają w kraju, nie stanowią dochodu państw trzecich (w naszym przypadku Rosji, bądź jak mówią niektórzy, Kacapów). Energetyka odnawialna tworzy miejsca w kraju, a nie przy wydobyciu gazu i ropy w Rosji.

Po drugie energia wytwarzana lokalnie daje dużo większe bezpieczeństwo energetyczne. Nie jesteśmy uzależnieniu od globalnych procesów, Rosjanie tracą argument energetyczny w dyskusjach politycznych. Poza tym zmniejsza się ilość pieniędzy w budżecie Rosyjskim, a zwiększa się ilość pieniędzy w naszym budżecie. Są to pieniądze z podatków od firm produkujących urządzenia i energię odnawialną.

Czy energetyka odnawialna może zaspokoić nasze potrzeby?
W 1895 roku Lord Kelvin (ten od skali Kelvina) powiedział, że maszyna latająca cięższa od powietrza jest niemożliwa do zbudowania. Jak widać szanowny lord się mylił. Pierwsze badania na możliwością lotu maszyny cięższej niż powietrze prowadził Sir George Cayley, począwszy od roku 1804.

Postęp technologiczny powoduje, że coś co dziś wydaje się niemożliwe, za kilkanaście lat może być możliwe. Energetyka odnawialna jest tak naprawdę w dziecięcej fazie rozwoju. Jak widać, od czasów Sir Cayley-a poszliśmy bardzo daleko do przodu. Porównując energetykę odnawialną do rozwoju lotnictwa, jesteśmy dziś gdzieś na etapie śmierdzących rycyną dwupłatowców z pierwszej wojny światowej.

To co możemy zrobić to usprawniać technologię, prowadzić badania i wytwarzać coraz więcej energii. Poza tym opłaca się wytwarzać każdą ilość energii odnawialnej, ponieważ jest to krok w kierunku niezależności energetycznej.



wtorek, 22 kwietnia 2008

Problemy imigracyjne - odsłona druga

Poprzedni post o polityce imigracyjnej wzbudził dość intensywną reakcję, nie w sensie ilości komentarzy, ale w ich treści. 

Jak napisałem w komentarzu do poprzedniego posta, dość trudno jest napisasać we właściwy sposób, zwłaszcza jeśli chodzi o imigrantów z krajów muzułmańskich, bo oni są najczęściej źródłem dyskusji i problemów. Jak pewnien anonimowy czytelnik napisał w komentarzu, można wysłać CV z nazwiskiem zmienionym na Muhammad i nigdy nie usłyszeć od żadnej firmy.  Problem wydaje się być mniejszy, kiedy nawzisko zmieni się na nazwisko brzmiące bardziej chińsko.  W Danii jest bardzo wielu imigrantów z krajów azjatyckich (czytaj Chiny, Wietnam) i zasadniczo niewiele o nich się mówi. Rzadko widać (tzn. ja nie widziałem nigdy) na ulicach bandy chińskich wyrosktów wykrzykujące coś w niezrozumiałym języku i wyglądających na dość agresywnych. Jednak takie widoki zdarzają się z młodymi Pakistańczykami czy Turkami w roli głównej.  Problemy z wymuszaniem małżeństw i podporządkowaniem kobiet woli głowy rodziny w mniej lub bardziej brutalny sposób też jakoś nie dotyczą rodzin o dalekowschodnim podłożu etnicznym. 

Nie jestem jednak Geertem Wildersem i nie obwiniam za taki stan rzeczy religii. Bynajmniej. W Europie mieliśmy podobnie w czasach średniowiecza. Mieliśmy świętą inkwizycję, palenie czarownic na stosach, wszelakie próby, których ofiarami najczęściej były kobiety. Zauważyłem, że zazwyczaj ludzie obsesyjnie religijni mają obsesję natemat seksu i wolności. W średniowiecznej Europie seks był uważany za zło i wszelkie problemy z nim związane były traktowanie niemalże tak samo jak w fundamentalistycznym Islamie. Mamy taką przeszłość jaką mamy, ale szczęśliwie jakoś wyszliśmy z tego bagna.  Pytanie, jak długo muzułmanie o fundamentalistycznych poglądach będą wychodził z tego bagna w którym my siedzieliśmy w średniowieczu. Wielu już wychodzi, ale dotyczy to zazwyczaj ludzi wykształconych. W pewnym stopniu istnieje podobieństwo fundamentalizmu muzułmańskiego z fundamentalziem O. Rydzyka. Oczywiście O. Rydzyk nie namawia do mordowania kobiet które wyszły za mąż wbrew roli ocja, jednak Giertychowskie trójki ścigające uczennice w ciąży mają w sobie ducha reżimu Talibów.

To co można zauwazyć to to, że zwolennikami fundamentalistycznych poglądów są zazwyczaj ludzie mało wykształceni o niskiej pozycji społecznej. Można nawet zauważyć pewne podobieństwa między pewnymi grupami Turków czy Pakistańczyków a naszymi swojskimi dresiarzami. Ta sama mentalność i podobny sposób bycia. Nawet upodobania do samochodów są podobne, najpopularnijesze są starsze roczniki BMW.  Nasuwa się więc konkluzja, że problem przemocy, fundamentalizmu i dysfunkcji społeczej zależy od edukacji i pochodzenia klasowego, a nie od religii czy narodowości.

Odrębność kulturowa to tylko jeden z aspektów.  Bardzo często oczekiwania mieszkańcó krajów przyjmujących imigrantów i samych imigrantów są bardzo odmienne. Jak jeden z czytelników napisał, Duńczycy myśleli, że Pakistańczycy, Turcy czy Chińczcy przyjadą, zrobią swoje i pojadą do domu. Może nie mówili tego otwarcie, ale takie było zamierzenie. Imigranci myśleli, że mogą przyjechać, ściągnąć swoje rodziny i żyć na socjalu. No bo jak dają to który głupi by nie wziął? Cóż, scenariusz nie przewidziany przez Duńczyków. Inna rzecz, której Duńczycy nie przewidzieli to to, że imigranci wcale nie koniecznie uznają duński sposób życia za lepszy. Dla wielu Duńczyków  to absolutne zaskoczenie. Jak można nie chcieć systemu który wypracował taki dobrobyt? No cóż, jak widać można. Zwłaszcza kiedy nie ma się pojęcia o historii kraju w którym się jest i ma się inne podłoże kulturowe. 

W przypadku Polaków historyczne zaszłości między Polską a Danią są zdecydowanie większe, niż między Pakistanem a Danią. Ponoć w Kanutowi Wielkiemu w czasie jego wyprawy na Anglię posiłki wysyłał jego wuj król Polski Bolesław Chrobry. Do tego dochodzą jeszcze walki ze Szwecją.  Z resztą historia wojen między Danią i Szwecją jest długa jak historia tych krajów. Na zamku w Helsingor do dziś stoją na pamiątkę tych czasów armaty wycelowane w Szwecję. Zdzarzają się też Duńczycy mówiący że, Skania to w dalszym ciągu Dania. Szwedzi w Skanii ponoć prowadzili intensywny kulturkampf aby wykorzenić wszelką duńskość z tych regionów. Jednak co do żądań odnośnie duńskich szkół w Malmø wynika to z tego, że wielu Duńczyków mieszka w Malmø dlatego, że mieszkania tam są dużo tańsze oraz dlatego, że podatki od samochodów są dużo niższe niż w Danii, bo przecież Szwedzi nie są takimi idiotami żeby ograniczać popyt na swoje Volvo, Saaby i Koenigseggi.

Wróćmy jednak do problemów imigracji w Danii. Z duńskimi imigrantami w Hiszpanii rozprawimy się później i też będziemy po nich jeźdić jak po łysej kobyle. A co, jak już wytykać wady to wszystkim równo. Każdemu według potrzeb (to ironia :) ). Problemem Duńczyków jest to, że tak naprawdę nie są mentalnie przygotwani na imigrantów. Duńczycy w swojej mentalności żyją sami ze sobą, w zamkniętym kręgu przyjaciół i rodziny. Można mieszkać 10 lat w jednym bloku i nie znać swoich sąsiadów, co w sumie jest normalne w Danii. Duńczycy nie wywierają absolutnie żadnej presji kulturowo-społecznej. Jest jedynie telewizja, ale zawsze można oglądać TV turecką. Taka to jest duńska kultura, nikomu nie przeszkadzać i nikomu się nie narzuacać. W pewnym stopinu jest to społeczny izolacjonizm. No i to się Duńczykom czkawką odbija, chociaż oni sami sobie z tego nie zdają sprawy. Nie wywierają absolutnie żadnej presji na integrację. Dansk Folkeparti bardzo chce, żeby imigranci się integrowali. Ale z kim do diabła mają się oni integorwać? Z ludźmi którzy nie znają nawet swoich sąsiadów?
Imigrant jest jak transplantowany organ. Organizm biorcy przed transplanracją jest przygotowywany to przyjęcia transplantu. Duńczycy jako organizm nie byli w żaden sposób przygotowani i nie są w dalszym ciągu. My Polacy jestśmy jeszcze mniej przygotowani. To przygotowanie jest kurewsko trudne (przpepraszam za bluzga, ale tutaj pasuje). Nie da się tego zrobić przez rządowy program w przeciągu czasu od poniedziałku do soboty. Musimy przygotować się my, żeby umieć rozmawiać z imigrantami. Żeby umieć przekazać im swoją kulturę i swoją historię. Żeby wywierać niewidzialną społeczną presję.

Tu jest bardzo ważna przestroga dla Polaków. Im bardziej będziemy się w sobie zamykać, im wiecej będziemy budować ogrodzonych osiedli tym gorzej dla nas. Osiedla strzeżone - zgoda świetny pomysł. Ale osiedla zamknięte to porażka. Będziemy jeszcze gorszymi zimnymi rybami niż Duńczycy. 

Kiedyś czytałem w Gazecie Wyborczej reportaż o imigrantach z Wietnamu w Polsce. O tym, jak się dorbaiają, jak żyją i jak na nich patrzą sąsiedzi. Świetny był cytat z wywiadu z księdzem. Osoba prowadząca wywiad spytała, czy ksiądz był u Wietnamczyków z kolędą. Księżulo odpowiedział oburzny, jak to, przecież to islamiści jacyś są. Właśnie postawy takie jak tego księdza, są dla nas jako społeczeństwa największym zagrozeniem. Musimy rozmawiać z nowymi ludźmi w naszym kraju. Musimy mieć dla nich otwarte drzwi. Musimy ich wciągnąć w nasz kocioł, w naszą społeczną zupę w której się razem gotujemy, żeby nasi imigranci nam nie odębieli i nie byli surowi.

Mówiąc bardizej rubasznie, w momencie kiedy mamy imigranta w sąsziedztwie musimy go wyciągnąć z jego domu, zaprosić go do siebie na imprezę i dać mu chrzest bojowy. Taki imigrant musi się nauczyć jak się je polską kiełbasę, jak się ja bigos i jak się pije wódkę. Musi się pogodzić z tym, że od czasu do czasu powinien się narąbać jak Zagłoba. I nie wolno się śmiać z naszego imigranta, że w jego kraju psy jedzą, conajwyżej można mu powiedzieć że to dla nas dziwne i że wieporzowina jest lepsza. Jeszcze raz powtórzę, nie wolno się z kraju imigranta śmiać, ale trzeba mu dać chrzest bojowy w naszym społeczeństwie.

piątek, 29 lutego 2008

Błędy których nie powinniśmy powtarzać - polityka imigracyjna

Doświadczenia innych państw mogą być dla Polski bardzo cennym źródłem wiedzy. Od jakiegoś czasu przewija się w Polsce temat braku rąk do pracy i potrzeby imigracji. Pracodawcy od czasu do czasu narzekają na brak taniej siły roboczej, sugerując rozluźnienie polityki imigracyjnej. Jednak imigracja jest bardzo złożonym problemem, nie chodzi tylko o pracowników, zarobi i konkurencję na rynku pracy. Doświadczenia krajów zachodnich pokazują, że jest to poważny problem kulturowy.
Jest wiele powodów, dla których kraje Europy zachodniej zdecydowały się na obniżenie barier imigracyjnych. Jednym z nich był kac moralny po drugiej wojnie światowej, świadomość do czego może prowadzić rasizm i brak tolerancji. Do tego doszło poczucie odpowiedzialności za bierność w czasie drugiej wojny światowej. Do niedawna okres ten w Danii był nieoficjalnie uznawany za haniebny. Ostatnio zaczęła to zmieniać prawica, która zwraca uwagę, że pasywna postawa Danii uratowała wiele istnień ludzkich. Jedna szok po drugiej wojnie światowej spowodował otwartość na ludzi z poza Europy. Bardzo wielu ludzi przybywało do Danii jako azylanci z krajów objętych konfliktami, czy też w powodu, rzekomych bądź nie, prześladowań. Na to wszystko bardzo dobrze patrzyli przedsiębiorcy. Zamożniejący Duńczycy nie chcieli już wykonywać prac typu sprzątanie za marne pieniądze. Imigranci byli nadzieją na zapełnienie miejsc pracy w prostych zawodach, nie wymagających wykształcenia.
Niestety jednak pojawiły się problemy. Wielu imigrantów nie chciało się integrować, nie chciało zaakceptować sposobu życia w Danii. Oczywiście największy problem jest z imigrantami z krajów Środkowego i Bliskiego Wschodu. Problemem dla nich jest zrozumienie równouprawnienia kobiet, zrozumienie wolności wyboru. Bardzo często w rodzinach imigrantów jedynie mężczyźni umieją posługiwać się językiem duńskim. Rzadkością jest kobieta w chuście w pracy. Oczywiście są takie które studiują, zdobywają stanowiska, ale one stanowią mniejszość. Największym problemem jest jednak nieustanne nadużywanie systemu socjalnego.
Skutek jest więc taki, że państwo łoży teraz pieniądze na rodziny imigrantów, zamiast wzbogacić się o oczekiwaną siłę roboczą. Oczywiście jest też grupa imigrantów którzy wykorzystują możliwości jakie są im dane w Danii do rozwoju własnej osobowości i budowy swojej kariery. Są to głównie ludzie z Dalekiego Wschodu. Ci jednak ze względu na swoje ambicje szybko przestają być tanią siłą roboczą i starają się sięgać po lepiej płatne zawody.
Podważeniu uległ więc powód ekonomiczny imigracji. Problemy ze znalezieniem ludzi do pracy należy rozwiązywać przez zwiększanie wydajności pracy, zwiększanie mechanizacji i outsourcing prac wymagających dużego nakładu pracy ludzkiej a nie sprowadzanie taniej siły roboczej do kraju. W momencie kiedy ludzie zaczynają żyć na miejscu muszą ponosić koszty utrzymania takie jak wszyscy i przestają być tanią siłą roboczą.

poniedziałek, 25 lutego 2008

Negocjacje - najpierw wizy i Patrioty - potem tarcza oraz jeszcze kilka rzeczy do przemyślenia

Tarcza antyrakietowa to bardzo trudny temat. Nisie ze sobą pewne ryzyko, są jednak potencjalne korzyści. Polska powinna negocjować w sprawie tarczy tak aby osiągnąć jak najwiecej rzeczywistych korzyści, bez korzyści obiecywanych. Żadnego gadania w stylu "jak wam będzie potrzeba to wam pomożemy". Raz mieliśmy takie umowy z Anglią i Francją przed 1939 i jakoś na zdrowie nam to nie wyszło. Dlatego polskie stanowisko w negocjacjach powinno być jasne: 
  • wizy
  • system obrony przeciwlotniczej
  • długoterminowe wsparcie dla naszego wojska
  • ułatwnienia dla polskiego eksportu
Te warunki powinny zostać wypełnione zanim łopata zostanie wbita w ziemię pod budowę wyrzutni. System obrony przeciwlotniczej powinine być kompletny przed rozpoczęciem budowy elementów tarczy. 

Jest jeszcze kilka rzeczy do przemyślenia. Czy wyżej wymienione warunki się nam opłacą. Polska jest krajem tranzytowym w handlu pomiędzy wschodem i zachodem. Poza tym naszym głównym dostawcą surowców energetycznych jest Rosja, więc tutaj Rosjanie mają nas w szachu. Rozmowy o tarczy powinniśmy połączyć z rozmowami o bepeczeństwie energetycznym. Jak widać sprawa jest dużo bardziej złożona niż Patrioty i wizy. Gaz i ropa są nam zdecydowanie bardziej potrzebne niż wizy i to też powinno być przedmiotem rozmowy z Amerykanami. Jeśli w imię tarczy mamy narażać swoje bezpieczeństwo energetyczne powinniśmy powiedzieć tarczy nie. Poza tym z tarczą związana jest kwestia eksterytorialności baz. Polska już raz była oskrżana o pomaganiu USA w torturowaniu więźniów (ludzi ale jak by nie było terrorystów, ktoś mógł by też powiedzieć terrorystów, ale jak by nie było ludzi). Poza tym w obecnych planach Polska nie ma najmniejszego wpływu na funkcjonowanie tarczy ani to w jaki sposób zostanie użyta, ani jakie tak naprawdę będą tam instalacje. Jak widać potrzebna jest szeroka debata, w której wypowiedzą się eksperci wojskowi, polityczni, ekonomiści i w końcu obywatele. Jeśli okaże się, ze tarza będzie dla nas korzystna należy ją wybudować.  Jeśli okaże się, że tarcza nie przyniesie nic dobrego nie nalezy jej budować. Niby proste, a jakie trudne do zrozumienia dla naszych polityków.

niedziela, 10 lutego 2008

Globalizacja, koszty pracy i technologia.

Wszyscy w Polsce mówią o kosztach pracy i konkurencyjności gospodarki. Niby wszystko się zgadza, niskie koszty poprawiają opłacalność produkcji, opłaca się produkować, gospodarka staje się bardziej konkurencyjna. Jest jednak pewnien fakt który powinien mącić spokój duszy wielu pseudo-liberałów. Dania, która ma jedne z wyższych kosztów pracy na świecie, nie z powodu podatków (które suma sumarum są tak naprawdę niższe niż w Polsce), a z powodu zarobków, jest trzecią najbardziej konkurencyjną gospodarką świata. I to pomimo tego, że za godzinę najprostszej pracy fizycznej trzeba zapłacić równowartość 40 złotych i jest to najniższa dopuszczalna stawka. Jak to się dzieje? Teorie polskich ekspertów od gospodarki wolnorynkowej z doktoratami na temat ekonomii socjalizmu nie działają?
Historia ma swój początek w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Dania, jak i reszta Skandynawii była potęgą w włókiennictwie i branży odzieżowej,  o czym do dziś świadczą firmy takie jak szwedzki H&M czy duńskie Cottonfield i ecco. Jednak wraz z postępującą globalizacją, dostępnością taniej siły roboczej poza Europą opłacalność produkcji w Danii stanęła pod znakiem zapytania. Był to czas kiedy trzeba było ruszyć głową aby utrzymać obecny standard życia. Duńskie firmy bardzo chętnie skorzystały z możliwości wytwarzania produktów po niższych kosztach za granicą. Jednak cały design, management i obsługa finansowa zostały w Danii. W Danii postawiono na wiedzę i design. Filozofia jest następująca: my projektujemy, zajmujemy się marketingiem, finansami, a biedni ludzie z reszty świata dla nas produkują, z wdzięcznością przyjmując od nas wynagrodzenie które jest w porządku jak na ich standardy. Cała produkcja która jest w Danii, w obliczu konkurencji i wyskokich kosztów pracy została zmodernizowana tak aby wymagać jak najmniej drogiej ludzkiej pracy.
Do tego rozbudowano sektor zaawansowanych technologii. Firmy technologiczne to ten przypadek, gdzie koszty pracy nie stanowią głównych kosztów. Liczy się jakość inżynierów i naukowców oraz ich innowacyjność. Dania ma doskonały system wspomagania startujących firm high-techowych, swoisty inkubator, bądź wylęgarnie, gdzie mogą dojrzeć aby wyruszyć na wolny rynek jak młode wilki. 
Spytacie pewnie, co z ludźmi którzy nie są dość wykształceni aby projektować procesory sygnałow i nowe leki? No cóż, ktoś musi wybudować laboratoria i biura konstrukcyjne, ktoś musi je posprzątać, ktoś musi pracować w firmach cateringowych które obsługują firmy high-techowe, ktoś musi układać kable, zpewnić dopływ wody i gazu, zamiatać ulice, pracować w restauracjach itp. itd. Jednym słowem w Danii zostało wszystko to co przynosi duże dochody i co jest bardzo trudno prznieść do Chin czy innego kraju.
Jak to się ma do Polski? Wniosek jest prosty, nie powinniśmy się podniecać za bardzo inwestycjami zagranicznymi. Bo jeśli zainwestowali u nas, to z powodu presji płacowej mogą prznieść się gdzie indziej. Polacy są dużo bardziej dynamicznym i ekspansywnym narodem niż np. Hiszpanie, którzy wolą siedzieć w domu, niż pojechać pracować do UK, pomimo, że stać ich na własne mieszkanie dopiero w wieku 30 lat. Dlatego presja płacowa w Polsce będzie rosła i musimy postawić na to, czego łatwo nie da się outsorcować, czyli zaawansowane technologie wymyślane w Polsce i sektor usług. A samochody dla nas mogą produkować Rumuni albo Hindusi.

czwartek, 7 lutego 2008

Wysokie duńskie podatki - fakty i mity oraz ile naprawdę płacimy w Polsce.

Na świecie krąży stereotyp o wysokich podatkach w krajach skandynawskich. Faktycznie, średnio podstawowa stawka podatku dochodowego (bez arbejdsmarkedsbidrag, czyli to co podatnik ma wpisane w "skatekort" - karcie podatkowej, przy czym nie nalezy tego mylić z polską kartą podatkową) w Danii wynosi około 38%. Wydaje się że to dużo, w porównaniu z naszymi 19% podstawowej stawki podatku. W tym bezpośrednim porównaniu jest jednak pewien haczyk. Inna jest kompozycja polskiego i duńskiego podatku od osób fizycznych. Oto jak skonstruowany jest podatek duński:
  1. Podstawą opodatkowania jest kwota po odliczeniu arbejdsmarkedsbidrag w wysokości ok 8%.
  2. Podatek ogólnopaństwowy, z którego pieniądze idą do budżetu: 5,48%, 6,% 15%
  3. Podatek na służbę zdrowia: 8%
  4. Podatek dla samorządu - zależny od samorządu właściwego dla miejsca zamieszkania: średnio 24,8 %
  5. Podatek na kościół, niewierzący nie płacą. Niepłacenie podatku na kościół/związek wyznaniowy nie oznacza wykreślenia z danego kościoła lub związku wyznaniowego.
  6. Z podatku dochodowego finansowana jest "folke pension" co po polsku można nazwać "emeryturą powszechną", obecnie w wysokości ca 7000 koron duńskich (około 1000 Euro)
Razem z arbejdsmarkedsbidrag daje to około 43% podatku dochodowego w najniższym progu podatkowym. Istoną rzeczą jest, że podatnik płaci te wszystkie podatki razem, rozliczając się z jednym tylko urzędem. Podatnik nie musi wchodzić w szczegóły ile komu płaci, na karcie podatkowej ma napisane ile wynosi całkowity podatek. Wobec tego próbując porównać duński podatek dochodowy do polskiego, należałoby w doliczyć polską składkę na ubezpieczenie zdrowotne i ZUS finansujący część naszych emerytur w przyszłości. Przy komplikacji polskiego systemu podatkowego jest to dość karkołomne zadanie. Spróbujmy podjąć próbę przejścia przez polski system podatkowy i para-podatkowy na skróty.
  1. Podstawowy PIT 19%
  2. Składka na ubezpieczenie zdrowotne 9%, w tym 7,75% odliczane z podatku dochodowego, 1,25% pokrywa podatnik.
  3. Ubezpieczenie emerytalne : 19,52%
  4. Ubezpieczenie rentowe : 6%
  5. Chorobowe : 2,45 %
Razem daje to nieco ponad 48% (w dużym uproszczeniu). Jak się okazuje płacimy w Polsce wyższe podatki niż Duńczycy. Przez rozbicie podatków na poszczególne elementy i komplikację systemu podatkowego politycy mydlą nam oczy i wmawiają nam, że wysokie podatki są dopiero w Skandynawii. Jak się okazuje wszystkie rządy w Polsce, włączając w to Millera, Kaczyńskich i Donalda Tuska okłamują nas w żywe oczy. Rozmycie systemu podatkowego i jego komplikacja umożliwiają wprowadzanie różnych podatków w miejscach z których czasem nie zdajemy sobie sprawy. Poza tym, miejscem, gdzie trzeba obniżać podatki jest nie PIT, a wysoce niewydajny i nieefektywny ZUS. Nasuwa się jedno oczywiste podsumowanie tego wszystkiego. Podatek liniowy w Polsce nie wystarczy. Podatek liniowy to mydlenie oczu, z resztą co po niskim podatku PIT skoro władza (obojętnie jaka, jak do tej pory wszystkie były bardzo skuteczne) i tak ściągnie swoje w inny sposób? Trzeba radykalnego uproszczenia systemu podatkowego w Polsce aby był bardziej przejrzysty. W Danii przeciętny obywatel wie tylko ile ma zapłacić w całości, nie wgłębiając się zasadniczo w kwestie ile na co idzie. Dostaje na początku roku kartę podatkową na której ma napisane ile ma zapłacić i to wszystko. Tak samo trzeba zrobić w Polsce, trzeba radykalnie uprościć sposób płacenia podatków i obniżyć składkę na ZUS. Do tego należałoby pomyśleć nad flexicurity .

sobota, 19 stycznia 2008

Flexicurity - flexibility + security

Po bardzo długiej przerwie udało mi się znaleźć chwilę na nowy wpis na blogu. Tym razem napiszę o czymś co w Polsce jest bardzo mało znane i o czym zasadniczo się nie mówi. Flexicurity jest filozofią prawa pracy i sposobem myślenia o gospodarce. Zazwyczaj dyskusjie o prawie pracy polegały na konflikcie pomiędzy pracodwacą i pracobiorcą. Pracodawca chciał mieć jak największą elastyczność, pracobiorca chciał jak najwiecej bezpieczeństwa w pracy. Zazwyczaj rozwiązanie polegało na tym, że starano się tak dobrać okresy wypowiedzenia, aby były akceptowalne dla obydwu stron.

Flexicuirty jest diametralnie innym podejściem do problemu. W publikacjach często jest używany opis trójkąta, który wyznaczają:
  1. Elastyczność rynku pracy
  2. Bezpieczeństwo socjalne
  3. Aktywna polityka zatrudnienia
Dwa pierwsze punkty, ujęte po angielsku jako "flexibility" i "security" dają nazwę flexicurity. Podstawowym celem flexicurity jest zwiększenie poziomu dobrobytu społeczeństwa. Ponieważ sztywne prawo pracy z bardzo długimi okresami wypowiedzenia ogranicza możliwość przetrwania wilu firm, przyczynia się ono do zmiejszania konkurencyjności gospodarki. Wobec tego właściwa jest liberalizacja prawa pracy w zakresie rozpoczynania i rozwiązywania stosunku pracy. Jednak takie rozwiązanie jest bolesne dla pracowników i wiąże się z ryzykiem utraty pracy. Aby pomóc pracownikowi przetrwać okres bez stałej pracy istnieje pomoc socjalna. Więcej, pomoc socjalna jest potrzebna po to, żeby móc uealstycznić i uaktywnić rynek pracy. W sytuacji braku pomocy socjalnej dla chwilowo bezrobotnych niemożliwe jest wprowadzenie elasztycznego prawa pracy, ponieważ napotka to ogromne opory społeczne.  Ktoś może powiedzieć, że nie jest to nic rewolucyjnego. Oczywiście, zasiłki dla bezrobotnych nie są odkryciem. Chodzi o sposób myślenia o zasiłkach. Zasiłki są środkiem pozwalającym na uealstycznienie i liberalizację prawa pracy.  Ponadto dochodzi jeszcze trzeci czynnik - aktywność na rynku pracy. Zwiększenie swobody zatrudniania i zwalniania zwiększa dynamikę rynku pracy. Na dynamicznym rynku pracy łatwiej jest znaleźć pracę. Pojawia się wiele nowych stanowisk, które albo są chwilowe, ale umożliwiają przeżycie, albo zostają na dłużej, kiedy okazuje się, że dana osoba jest firmie naprawdę potrzebna. W takiej sytuacji więcej osób może podjąć ryzyko zwolnienia się z dotychcasowej pracy i szuaknia pracy bardziej odpowiadającej kwalifikacjom, upodobaniom bądź dającej wyższy dochód. Inną sprawą jest też to, że należy zapobiegać długotrwałemu bezrobociu poprzez politykę wspomagającą aktywność zawodową. Do tego jest potrzeba dobrej woli pracodawców, którzy będą chcieli przyuczyć ludzi bez doświadczenia do nowej pracy. W Danii zasadniczo doświadczenie na danym stanowisku nie jest sprawą kluczową, ponieważ rynek pracy jest bardzo dynamiczny i notorycznym zjawiskiem jest zmiana zawodu, co wyklucza astronomicznie długie okresy doświadczenia na danym stanowisku. 

Efekty działania flexicuirty są w Danii bardzo widoczne. Dania jest jednym z najlepiej rozwijających się krajów UE, z jednym z najniższych wskaźników bezrobocia. W dużej mierze jest to zasługa flexicurity. Warto zauważyć, że w tym podejściu mamy do czynienia z synergią elemenetów liberalnych (elastyczne prawo pracy) i socjalnych (zasiłki i udział państwa w kształtowaniu rynku pracy). Warto by było podjąć dyskusję an ten temat w Polsce, zamiast zajmować się propagandą neoliberlaną jak robi to PO,  propagandą narodową jak robi to PiS, czy lewicową jak miało to w zwyczaju SLD.

Post na podstawie własnego doświadczenia i następujących publikacji: