Słowo wstępu i mała prośba

Mam nadzieję, że moje posty będą znośne i w miarę ciekawe. Nie mniej jednak zdaję sobie sprawę, że nie jestem nieomylny i wielu z was może mieć inne zdanie na różne tematy. To co piszę to moje osobiste przemyślenia, więc proszę o kulturalną dyskusję na temat w komentarzach. Każdy może dodać coś od siebie. Wymiana poglądów i argumenty to podstawa do tworzenia wysokiej jakości intelektualnej.

niedziela, 1 lutego 2009

Learning by doing czyli studia w Danii

Pierwszy raz do Danii przyjechałem w ramach wymiany studenckiej. Na początku miało być tylko pół roku i powrót do Polski. No ale jak to z planami bywa, plan został zmieniony. Zostałem w Danii. Czemu? Głównie z powodu uczelni.
Nie mówię, że uczelnie i system edukacji z Polsce jest zły. Uważam, że system edukacji w Polsce na poziomie szkół podstawowych i średnich jest bardzo dobry, a właściwie był, przed reformą Handkego. Handke trochę popsuł, ale nie zepsuł wszystkiego. Porównując polskich studentów tutaj, do studentów z południowej Europy wnioskuję, że nasz system edukacji, pomimo prawicowego i wandalizmu Handkego i Giertycha i tak stoi o klasę wyżej. Wnioski są mniej jednoznaczne jeśli chodzi o uczelnia wyższe. O ile polscy uczniowie są w miarę rozsądnie przygotowani do studiów, to ocena samego procesu studiowania jest dużo bardziej skomplikowana. Na większości polskich uczelni celem jest nauczenie studentów jak najwięcej. Kolokwia, egzaminy, ćwiczenia, od czasu do czasu jakaś laborka. Wszystko jest OK dopóki nie porówna się tego z uczelniami duńskimi.
Na uczelniach duńskich jest dużo większy nacisk na praktykę, nauczenie się przez robienie. Najpierw jest problem, potem jest rozwiązanie. Celem nie jest nauczenie się teorii, celem jest zastosowanie jej w praktyce. Teoria to narzędzie, ważne jest to, żeby umieć to narzędzie zastosować, ale też żeby to narzędzie rozwijać. To podejście odbija się w sposobie zalicznia przedmiotu. Zawsze kiedy przedmiot kończy się egzaminem ustym, jest to egzamin z projektu. Każda grupa musi wymyśleć swój temat, zrobić projekt i go obronić. Powtórki tematów z zeszłych lat nie wchodzą w grę. W sumie, wygląda to jak obrona mini pracy magisterskiej. To duży kontrast w stosunku do egzaminów na polskich uczleniach, gdzie bardzo często jest zestaw pytań powtarzanych co roku albo losowanie tematu z listy. Takie podejście ma tą zaletę, że całkowicie eliminuje problem ściągania. Co ściągac, kiedy wymagany jest projekt inny niż w latach zeszłych, jak ściągać na egzaminie ustnym? Nie da się. Oczywiście są też egzaminy pisemne. Tutaj jednak standardem jest to, że dozwolone jest przynoszenie materiałów z kursu, nie wolno natomiast kontaktować się z kimkolwiek. Mówiąc krótko, to działa. Nie ma czegoś takiego jak ściąganie. Z resztą, zakuwanie na pamięć i egzaminy w starym stylu nie mają absolutnie nic wspólnego z tym jak wygląda praca inżyniera później. Celem dobrego inżyniera jest znalezienie dobrego rozwiązania problemu, a nie umiejętność recytowania wzorów.

sobota, 6 grudnia 2008

Nadgorliwość gorsza od faszyzmu

Nadgorliwość gorsza od faszyzmu. We wszystkim. Ostatnio w Trójce usłyszałem, że ekolodzy w czasie protestów krzyczeli, że CO2 jest złe dla środowiska. Co jak co, ale to jest ostre przegięcie. Jest bardzo dużo różnica między między nadmiarem CO2 a obecnością CO2 w ogóle. Cały problem nie polega na tym, że CO2 to zło, ale to, że zmiana ilości CO2 powoduje zmianę klimatu. Z kolei zmiana klimatu to dla nas problem. Problemem jest nie tyle to, że będzie za gorąco albo za zmino, ale że zmiany będą na tyle szybkie, że ani my ani środowisko nie zdążymy się przystosować, a w naturze wiadomo, kto się nie przystosuje to ginie. Jednak sama obecność CO2 sama w sobie nie jest problemem. Musimy dbać jedynie o to, żeby pochłaniać tyle CO2 ile emitujemy.

CO2 nie jest jednak tym co mi chodzi po głowie. To co mnie zastanawia, to skłonność ludzi do przyjmowania poglądów skrajnych. To jest bardzo niebezpieczne i powszechne zjawisko. W polityce i w ekonomii ludzie zazwyczaj albo przeginają za bardzo w lewo albo za bardzo w prawo. To tak jakby jedni mówili, że jadąc samochodem trzeba trzymać kierownicę skręconą cały czas w prawo, a drudzy, że cały czas w lewo. Oczywiste jest, że nie można trzymać kierownicy w jednej pozycji i trzeba dostosowoywać się do rzeczywistości, skręcać w lweo albo w prawo trzeba zależnie od potrzeb a nie zależnie od ideologii. Tak samo jest ze wszystkim. W gospodarce nie powinno być przegięć za bardzo w kierunku neo-liberalnym ani w kierunku socjalistyczno-komunistycznym. Z emisjami CO2 tez nie mozna przeginac, trzeba oganiczac emisje, ale trzeba pamiętać, że emisja CO2 z pewnych źródeł jest neutralna dla środowiska i należy ja zostawić w spokoju. To samo z imigracją i tolerancją. Nie można byc ani faszystą i patrzeć na każdego wilkiem, ale nie mozna też pozwolić, żeby ktokolwiek mógł do nas przyjechać i nie szanować miejscowej kltury, prawa i obyczajów.

Niby to wszystko jest takie oczywiste i takie proste. Niby wszyscy zdają zobie z tego sprawę. No i co z tego? Kiedy przychodzi co do czego, to ludzie kochają radykalizować. Zaiste, pokręcona jest ludzka psychika. Jednostki zazwyczaj zachowują się bardzo racjonalnie, jednak ludzie w grupie tracą rozum i idą w stronę radykalizmu. Dziwne to i trochę straszne.

sobota, 15 listopada 2008

Subtelne różnice

Całkiem niedawno, 23 października, w czasie kiedy Donald Tusk pojechał do Chin, pojechał również do Chin duński premier Anders Fogh Rasmussen. Zarówno Donald Tusk jak in Anders Rasmussen mówili o współpracy gospodarczej, emisji CO2, wymianie handlowej i innych standardowych pierdołach. Zarówno Donald Tusk jak i Anders Rasumssen wzięli ze sobą grupę biznesmenów. 

To co różni wizyty tych polityków to detale. Nie chodzi mi jednak sławne dżinsy Tuska. Było to pewne faux pas, ale nie jest to coś o merytorycznym znaczeniu. Donald Tusk mówił jakieś ogólniki o współpracy gospodarczej i współpracy w obszarze technologii czystego węgla. Polskie media nie podały żadnych konkretów. Być może jest to kwestia nastawienia polskich mediów, które najbardziej intersują konflikem na linii Kaczyński-Tusk. W każdym bądź razie Anders Rasmussen powiedział w Chinach, że jeśli Chińczycy będą używać duńskich technologii, będą używać produktów Danfossa, pomp Grundfossa, wiatraków Vestas to znacznie może obniżyć się ich zużycie enegii i emisja CO2. To się nazywa dobra promocja rodzimego przemysłu. Tusk, powinieneś brać przykład. Wymuszanie redukcji emisji CO2 nie jest zagrożeniem, a jest szansą na rozwój nowych technologii i nowe inwestycje. My jeszcze możemy na ten wózek się załapać jeśli zaczniemy inwestować w rozwóij technologii i trasnfer technologii z jednostek akdemickich do firm.

niedziela, 2 listopada 2008

Żelazna kurtyna niewiedzy

Żyjąc od paru lat w Danii miałem okazję zauważyć kulturowe skutki istnienia żelaznej kurtyny. Czterdzieści pięć lat kulturowego odcięcia krajów europy środkowo wschodniej zrobiło swoje. Mieszkańcy Europy Zachodniej o Polsce w większości nie wiedzą tak naprawdę nic, poza tym, że u nas był komunizm, Wałęsa i że wielu nas przyjeżdża do pracy. Znajomość naszej kultury i historii jest bardzo niewielka. Polska muzyka, polskie kino i literatura niemalże nie istnieją w starej Unii. Oczywiście, ludzie zainteresowani wiedzą o Wajdzie, Kieślowskim, Stanisławie Lemie ale są to niemalże koneserzy kultury. Nawet polska kuchnia jest wielką niewiadomą dla ludzi na zachodzie.

Na pierwszy rzut oka wydaje się to logiczne, że po tylu latach izolacji poziom znajomości Polski i problemów Polski jest na zachodzie znikomy. Wydaje mi się jednak, że większości z nas unika uwadze, że komunizm w Polsce skończył się prawie 20 lat temu.

Polska jest w takiej sytuacji, że jeśli sami się nie wypromujemy, to nikt i nic nam nie pomoże. Hiszpania ma ciepły klimat i jeżdżą tam masy turystów. Turyści jeżdżący do Hiszpanii na wczasy siłą rzeczy zaznajamiają się przynajmniej w niewielkim stopniu z krajem. Później Hiszpanom łatwiej jest się przebić ze swoją kulturą (np. Almodóvar) czy swoimi produktami (np. serrano czy chorizo) w Niemczech, Danii czy Anglii. Łatwiej jest im też zdobyć sympatię polityczną, czego Polsce nie zapewnią awantury pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem.

My nie mamy słońca i plaż, więc turyści nie ściągają do nas w tak masowych ilościach jak do Hiszpanii. Nie ma tylu turystów którzy mieli by okazję spróbować polskiego jedzenia w Polsce, co ułatwiło by sprzedaż polskich produktów za granicą. To samo dotyczy muzyki. Jeśli ktoś będąc w Polsce usłyszy coś fajnego, to być może kupi polską płytę kiedy wróci do domu. Jednak, słońce i klimat nam nie sprzyjają w rozwijaniu turystki i ta droga w naszym przypadku ma ograniczoną przepsutowość. Mamy tutaj trudną sytuację  i nie widzę prostego rozwiązania. Może to jednak dobrze, że mamy Tuska i Kaczyńskiego? Tak w imię zasady, że nie ważne jak o nas mówią, ale ważne żeby mówili?





niedziela, 21 września 2008

Kiedy będę mógł w Danii kupić Tymbarka?

Kiedy będę mógł w Danii kupić Tymbarka? Mogę w Polsce kupić mleko z duńskiej Arli (nienawidzę Arli za monopol na duńskim rynku mleka). Można kupić w Polsce duńskie masło, duńskie mleko, duńskie czekoladki z Anthon Berga, a czemu do diabła nie można w Danii kupić niczego pod polską marką?
Mamy w Polsce pełne wydziały studentów marketingu i zarządzania. No i ja się pytam, jak oni zarządzają? Gdzie do diabła jest polski eksport? Czy to taka wielka filozofia, żeby sprzedać swoje produkty za granicą? Duńczycy mogą wepchnąć się ze swoimi produktami na każdy rynek, a nasi geniusze marketingu nic.
Taki na przykład Tymabrk mógłby zacząć sprzedawać swoje soki, które bardzo mi smakują i brakuje mi tutaj egzotycznych kombinacji takich jakiś np. kaktus czy limonka z miętą. Soki Tymabrka smakują naprawdę nieźle i mogły by konkurować na tutejszym rynku. Tak samo z innymi produktami spożywczymi, które bez obawy można by sprzedawać pod polskimi markami.
Czesi też są narodem środokowo-wschodniej europy a mimio to sprzedają tutaj swoje piwa i swoje samochody. Hiszpanie, którzy podobnie jak Polacy nie są championami high-techu sprzedają tutaj swoje szynki i kiełbasy. A co robią nasi polscy geniusze marketingu? Wszyscy inni mogą sprzedawać w Danii swoje produkty pod swoimi markami tylko nie Polacy. Polacy robią rowery dla duńskich firm. Robią brundą robotę za marne grosze a duńczycy potem sprzedają te rowery pod swoimi markami z niezłym zarobkiem.
Mam wrażenie, że w Polsce panuje tępe zapatrzenie w ideał produkcji jak najtańszego produktu i utrzymania jak najniżyszcych kosztów pracy. To trochę ograniczone myślenie. Nie lepiej założyć firmę taką jak np. Dolce&Gabbana i kosić kasę za design i nazwę firmy? Czym róznią się rzeczy z D&G od rzeczy z popularnych sieciówek takich jak H&M? Nie są zrobione przecież z innej bawełny ani uszyte złotymi nićmi. Też są szyte w Chinach, Indiach czy jakimś Bangladeszu. Więc co powoduje, że rzeczy z D&G są kilka razy droższe niż rzeczy z takiego samego matieału w H&M? Marketing, design i marka. Polscy menagerowie chyba jednak do tego nie dorośli. Albo nikt im tego nie powiedział.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Ekonomia - nauka, czy reiligia?

Ekonomia - to nauka, czy reiligia? Do posatwienia takiego pytania skłoniły mnie rozwmoy z ludźmi pochodzącymi z różnych krajów, obserwacje wypowiedzi róznych polityków, wreszcie opinie moich nauczycieli przedmiotów ekonomicznych w Polsce i w Danii.

Porównując wypowiedzi mieszkańców różnych krajów można odnieść wrażenie, że w każdym z nich panuje inna obowiązująca ekonomia. W Polsce mamy dogmat niewidzialnej ręki rynku i liberalizmu. Polscy ekonomiści zdają się wyznawać liberalizm w wydaniu anglosaskim.

Z drugiej strony mamy niemiecką szkołę ekonomiczną. Niemcy nazywają swój system "social market", niektórzy mówią o ordoliberalizmie. Bardziej lewicowo nastawieni niemieccy ekonomiści mówią, że wolny rynek nie działa, gdyż w pewnym momencie prowadzi do monopolu, który jest zaprzeczeniem tego czego oczekujemy od wolnego rynku - działania prawa podaży i popytu, które monopol zakłóca.

Ordoliberalizm jest łagodniejszy w odniesieniu do wolnego rynku, ponieważ uznaje istnienie wolnego rynku, ustalając rolę państwa jako stróża konkurencji.

Do tego obrazu należy dołożyć bardzo silną wiarę Niemców w potrzebę ochrony pracy i regulację rynku pracy. Można powiedzieć, że Niemcy przerzucają zobowiązania socjalne państwa na firmy. Z drugiej strony, Niemcy bardzo pomagają swoim firmo. Nie dzieje się to przez pomoc publiczną, ale przez złożony system podatkowy. Efekt tego jest taki, że Siemens niemalże nie płaci podatków. Można tu zauważyć dość wyraźną hipokryzję Niemców - kiedy oni zwalniają swoje firmy z podatków to jest OK, kiedy Polska pomaga swoim stoczniom to jest źle.

Jeszcze inny jest system skandynawski. Kraje skandynawskie są nastawione bardziej pozytywnie nastawione do USA niż Niemcy. Widać odbicie tego w skandynawskim myśleniu o gospodarce - flexicurity. W skrócie oznacza to jak najmniej regulacji, jak najwięcej wolnego rynku, jak najelastyczniejsze prawo pracy. W systemie skandynawskim firmy odpowiedzialne są za wypracowywanie zysku, zaś wszystkie obowiązki socjalne są w całości w kompetencjach państwa.

Prawdopodobnie jest to jedna z przyczyn dla których gospodarki skandynawskie rok w rok są na szcycie listy najbardziej konkuencyjnych gospodarek świata. Poza tym, w krajach skandynwaskich przpeisy podatkowe są uproszczone w stosunku do niemieckich czy polskich. Zdecydowanie mniejszy jest też poziom biurokracji, który Niemcy mają chyba najwyższy w Europie.

To co rzuca się w oczy, jest to, że każdy ekonomista zawzięcie broni wyznawanej przez niego wizji gospodarki. Każdy uważa, że ma rację a wszyscy inni są głupi. Jest to bardzo podobne do religii, w której mamy do czynienia z prawdami objawionymi, których nie wolno podważać. Tak uważają polscy ekonomiści, tak uważają ekonomiści amerykańscy, tak uważają ekonomiści niemieccy. Każdy ma swoją rację. Jednak, czy możemy pozwolić sobie na taki dogmatyzm? Czy nie odbije się nam to czkawką, kiedy nie będziemy dostosowywać się od sytuacji na świecie?

sobota, 19 lipca 2008

KRUS - czy rzeczywiście dopłacamy do rolników?

Ten post nie jest od Danii. Poruszyła mnie jednak sprawa dyskusji nad KRUS-em.

Czy naprawdę KRUS to system pompowania pieniędzy w rolnictwo? Nie. To nieprawda. KRUS jest patologią nie dlatego, że dopłacamy do rolników. KRUS jest patologią dlatego, że uciekali do niego "zaradni" przedsiębiorcy-cwaniaczki. Kupował sobie taki cwaniaczek hektar przeliczeniowy i nagle stawał się rolnikiem. Pomimo, że był przedsiębiorcą płacił KRUS. Teraz się to nieco zmieniło, bo pojawiły się nowe wymagania. Jednak wciąż wielu przedsiębiorców działa w szarej strefie płacąc KRUS po to aby mieć ubezpieczenie zdrowotne. Tak więc KRUS to nie jest dopłacanie do rolników, a do cwaniaczków-przedsiębiorców.

Sposobem, który być może mógłby być jakimś rozwiązaniem jest naliczanie składki KRUS od hektara przeliczeniowego i wielkości produkcji zwierzęcej. To rozwiązuje problem rolników-latyfundystów płacących groszowe składki KRUS, jednak nie rozwiązuje problemu przedsiębiorców działających w szarej strefie, udających rolników.